Mam ochotę krzyczeć.
Później mogłabym coś rozwalić, a jeszcze później rozwalić to bardziej.
Podobno to dość typowe zachowanie wśród nastolatków, którzy na początku września są zmuszeni do powrotu do szkoły (budy, więzienia czy wariatkowa - jak to Wy lubicie nazywać) ale spokojnie. To tylko 10 miesięcy, zanim się obejrzymy znów będą wakacje.
Jestem marnym pocieszycielem i chociaż słowa motywacji krążą bez ustanku w mojej głowie - nic nie potrafi zredukować poziomu mojego stresu.
Jedyne co trzyma mnie przy życiu to myśl, że to mój ostatni rok w znienawidzonej przeze mnie szkole, co właściwie jest jednocześnie gwoździem to mojej trumny - bo przecież w trzeciej klasie liceum raczej nie obejdzie się bez matury.
Ale spokój, tylko ona może nas uratować.
Wiadomo, powroty są trudne. Chyba nawet trudniejsze od samych pożegnań, ale to zależy z czym/bądź kim się żegnamy i do czego/bądź kogo mamy powrócić.
W moim przypadku, powroty do szkoły nigdy nie były łatwe, chociaż w gimnazjum miałam do czego wracać. Kilku równych nauczycieli i garstka ludzi, z którymi przyjemnością było spotykanie się, nawet w szkole.
Dzisiaj, mając trochę wypaczony obraz życia, chciałabym schować się pod kocem i nie wychodzić stamtąd aż do końca świata.
Ale spokój, tylko on może nas uratować.
W każdym razie! Chciałabym Wam i sobie życzyć wszystkiego dobrego na ten rok szkolny, nie załamujcie się, głowa do góry. Będzie trudno, z pewnością będą łzy, ale przecież po każdej burzy wychodzi słońce, a po każdym zachodzie słońca, następuje jego wschód.
No i spokój. Pamiętajcie o spokoju, on uratuje nas wszystkich.
Cześć i czołem! x